Badacze - wykłady 2018/19
Lech, Rus i Czech
Legenda o Lechu, Czechu i Rusie po raz pierwszy pojawiła się w Kronice wielkopolskiej, dziele powstałym prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku. Kronika… była próbą przedstawienia dziejów Polski (a w szczególności regionu wielkopolskiego) od czasów zamierzchłych do 1273 roku. Pokaźną jej część stanowią opowieści legendarne, odpowiadające kanonom i sposobowi myślenia w późnym średniowieczu. Jedną z nich jest także mit o Lechu, Czechu i Rusie. Opowiada on o trzech braciach, którzy wyruszyli w poszukiwaniu dogodnej ziemi do zamieszkania. Lech wybrał ziemię żyzną, którą otaczały rzeki pełne ryb i lasy wypełnione dziką zwierzyną. Tam też wybudował gród, który nazwał Gnieznem, od słowa „gniazdo” czyli dom lub mieszkanie.
Legenda, spisywana przez kronikarzy z ośrodka wielkopolskiego, miała podkreślać znaczenie tego regionu w budowaniu państwowości polskiej. Chciano wyraźnie wskazać, że to z tych ziem wyszła ekspansja piastowska, której efektem było powstanie państwa. Było to ważne w kontekście odradzania się królestwa po okresie rozbicia dzielnicowego i sporów związanych z hierarchią ważności poszczególnych ziem wchodzących w skład piastowskiej Polski. Mit nawiązywał w dużej mierze do zapisów biblijnych, w których tłumaczono nazwy miast czy narodów od wydarzeń lub zachowań ludzkich. Niektórzy historycy dopatrują się w tej opowieści świadomości naszych przodków o wielkiej wędrówce ludów, dzięki której Słowianie z dorzecza Donu i Dniepru przedostali się na obszary obecnie zamieszkiwane przez ludy słowiańskie.
Według legendy o Lechu, Czechu i Rusie, protoplastą Polaków był nijaki Lech. Imię Lech występuje także w Kronice Galla Anonima i jest przypisywane jednemu z przodków Mieszka I. Lechistanem nazywana była też Polska w Turcji, a słowem Lach oznaczali Polaków Rusini. Niektórzy językoznawcy wskazują też, że sama nazwa Polska może pochodzić od słowa „Lech”, gdyż chociażby w kronice Thietmara występuje jako „Polenia”. Możliwe więc, że jest to zbitka przedrostka „po” ze słowem „lechia”, czyli po prostu kraj „po Lechu”. Oczywiście są to jedynie domniemania, które równie łatwo potwierdzić jak i obalić. Skąd jednak wzięło się imię Lech?
Część historyków postuluje, aby wyraźnie oddzielić należy nazywanie Polaków Lechitami, od imienia Lech. Słowo „Lechita” mogło pochodzić od plemienia „Lędzian”, które zamieszkiwało dzisiejsze południowo-wschodnie terytorium Polski. Sam wyraz „lęda” oznaczał zaś „pole”. Polacy mogli więc być zamiennie nazywani „Polanami” lub „Lechitami”.
Są jednak i tacy, którzy sugerują, że możemy wiązać „Lechitów” z Lechem. Imię Lech pochodzi od pierwotnego imienia Lestek bądź Listek, oznaczającego tyle co sprytny, przebiegły. Sam Lestek jest zaś prawdopodobnie postacią historyczną, dziadkiem Mieszka I, który mógł zbudować potęgę rodu, z którego wywodzili się późniejsi władcy Polski. W kronice Widukinda z Korbei, plemię Mieszka nazywane jest Licikavici, czyli z dużym prawdopodobieństwem „leszkowice” – pochodzący od „Leszka”.
Noe i synowie
Uważny czytelnik Starego Testamentu zauważy najpewniej fragmenty, w których mowa jest o tajemniczej „Lechi”. Jest ona wymieniona dwukrotnie – w Księdze Sędziów oraz w Księdze Samuela. W pierwszym przypadku do granic tejże Lechi dochodzi najazd Filistynów, tam też siłacz Samson rozprawiać ma się ze swoimi przeciwnikami. W drugim fragmencie w Lechi dochodzi do walki pomiędzy Szammą, synem Agego z Hararu, a wspomnianymi wcześniej Filistynami. Niektórzy po pobieżnej lekturze Biblii zauważają niezwykłą zbieżność pomiędzy miejscem nazywanym „Lechią”, a późniejszą legendarną nazwą państwa polskiego. Czy zatem Pismo może wspominać o naszym kraju?
Oczywiście znajomość Biblii i sposobu jej tworzenia wyklucza taką możliwość. Dotyczy ona ograniczonego terytorium skupiając się – w szczególności w Starym Testamencie – na terenie tzw. Żyznego Półksiężyca i Egiptu, czyli dorzeczy Nilu oraz Tygrysu i Eufratu. Trudno też spodziewać się, że na ziemiach polskich odbywał się spór izraelsko-filistyński o Kanaan. Czym więc jest biblijna Lechia?
Jest to najprawdopodobniej miasto w Judzie. Tak opisuje to Wulgata, czyli łacińska wersja Pisma Świętego, tłumacząc, że nazwa „Lechia” pochodzi od słowa „szczęka”. Gdyby sięgnąć do hebrajskiej wersji Biblii, to dostrzec można, że występujące tam słowo to „lechi” oznaczające tyle co „policzki” lub „jama ustna”, a więc może być tłumaczone także jako szczęka. Szczękę widzieli w słowie „Lechia” także pierwsi tłumacze Pisma świętego na język polski. Jakub Wujek w owej „Lechii” widział „otchłań” rozumiejąc ją jako „szczękę”. Skąd jednak nazwa „szczęka”. Powstać miała od wyczyny Samsona, który w tejże Lechii pokonał Filistynów używając do tego czaszki osła. Siłą rzeczy nie można się więc w biblijnej Lechii doszukiwać początków państwa polskiego.
Nie jest to jednak jedynie doszukiwanie się źródeł polskości na kartach Pisma. W epoce staropolskiej twierdzono, że społeczeństwo polskie pochodzi od synów Noego – Jafeta i Chama. Potomkami Jafeta mieli być polska szlachta, natomiast Chama chłopi. Biblijny Cham miał bowiem – jak przez wieki uważano – nie okryć pijanego i nagiego Noego, lecz wyśmiewać się z jego nagości. Był więc synonimem prostactwa i złych obyczajów. Jafet uważany była zaś za syna sprawiedliwego i szlachetnego. W rzeczywistości biblijna fraza dotycząca nieuszanowania nagości ojca dotyczy stosunku seksualnego z żoną Noego, nie zaś szydzenia z jego cielesności.
Denar Boesława Chrobrego
Przez wieki sądzono, że nazwa Polska pochodzi od plemienia Polan. Sęk w tym, że nie istnieje żadne źródło historyczne, które jednoznacznie istnienie Polan mogłoby potwierdzać. Najstarsze źródła opisujące ziemie polskie nie wymieniają takiego plemienia. Najbliżej nazwy „Polan” jest plemię „Goplanów” wymieniane przez Geografa Bawarskiego. Trudno więc przypisywać nazwę Polska konkretnemu plemieniu, a jej etymologia musi być zupełnie inna. Z dużym prawdopodobieństwem zaczęła być ona używana dopiero w XI wieku dla odróżnienia państwowości polskiej od czeskiej. Wcześniej obydwa państwa często nazywane były po prostu krajami – bądź królestwami – słowiańskimi. Dlaczego więc Polacy zostali nazwani Polakami?
Najbardziej popularną tezą jest wywodzenie nazwy Polska od słowa „pole”, bądź „opole”. Słowiańskie „pole” miało oznaczać równinę lub żyzną ziemię, natomiast „opole” było jednostką terytorialną obejmującą zamieszkany wokół pól uprawnych teren. Istnieje także teza mówiąca, że słowo „Polska” pochodzi nie od „pola”, ale od „lasu” i oznacza tyle co terytoria mocno zalesione. Takimi też ziemiami były tereny zamieszkałe przez naszych przodków, które pełne były puszcz i leśnych gajów.
Król Popiel
Z perspektywy historyka trudno jest jednoznacznie ocenić, czy król Popiel istniał i na ile mit o nim jest prawdziwy. Faktem jest natomiast to, że opowieść ta jest już przytaczana w kronice Galla Anonima, musiała więc być doskonale znana w kręgach piastowskich. Z jednej strony można ją uważać za klasyczną legendę, która występowała w europejskim kręgu kulturowym dość często. Opowiadania o złych władcach, których za karę zjadały myszy popularne są np. na obszarze zachodnich Niemiec. Możliwe więc, że jest to klasyczna kalka kulturowa i zapożyczenie wykorzystane w celu legitymizacji władzy dynastii Piastów.
Polscy historycy wskazują jednak, że w legendzie o Popielu możemy mieć odwzorowane prawdziwe wydarzenia, które wpłynęły na powstanie państwowości polskiej. Z pomocą przychodzi tutaj archeologia, która wskazuje, że od początku X wieku na ziemiach polskich nastąpiły gwałtowne wydarzenia w wyniku, których spłonęły stare grody, a na ich miejsce powstały nowe. Możliwie jest więc, że na terenie dzisiejszej Wielkopolski doszło do buntu części ludności o obalenia starego władcy, oraz powstania nowej dynastii rządzącej. Legenda miała więc być uproszczoną wersją prawdziwych zdarzeń, które wstrząsnęły tymi ziemiami i doprowadziły do władzy Piastów.
Przy okazji legendy o Popielu pojawia nam się także postać Piasta-oracza, który miał być ojcem Siemowita – dzielnego woja, który wygnał złego króla. Los Piastowica zapowiedzieć mieli tajemniczy przybysze, których oracz ugościł. Oni mieli też wskazać, że potomkowie ubogiego rolnika staną się w przyszłości władcami potężnego państwa. Historycy wskazują, że osoba oracza, który przejmuje władzę jest w dużej mierze powszechna w kulturach słowiańskich. Podobny mit dynastyczny występuje np. w Czechach gdzie oraczem miał być protoplasta rodu Przemyślidów. Wątek przybyszów przepowiadających przyszłość do złudzenia przypomina zaś biblijną opowieść o Abrahamie i trzech wędrowcach, którzy zapowiedzieli przyjście na świat syna Izaaka. Prawdopodobnie legenda o Piaście jest połączeniem tradycji słowiańskich z nowymi prądami kulturowymi, które na polskie ziemie przyszły wraz z nastaniem chrześcijaństwa.
Dziecięcy Uniwersytet Ciekawej Historii to zajęcia dla uczniów wszystkich klas szkół podstawowych oraz gimnazjalnych z zakresu historii Polski i historii świata.
• Wykłady, warsztaty, gry i symulacje historyczne
• Doskonali wykładowcy
• Mnóstwo rekwizytów
• Interdyscyplinarna tematyka: historia, historia sztuki, geografia polityczna, filozofia, etnografia i inne
Tematyka zajęć obejmuje zagadnienia z historii życia codziennego, stosunków społecznych, obyczajów. Wykładowcy w przystępny i ciekawy sposób opowiadają o złożonych procesach, które wpływały i nadal wpływają na losy świata.
Absolwenci DUCHa lepiej rozumieją teraźniejszość, kojarzą fakty, wyciągają wnioski, analizują, potrafią myśleć krytycznie. Są tolerancyjni i otwarci. Znajomość historii potrafią wykorzystać w wielu dziedzinach życia.
Znakiem rozpoznawczym Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii są zajęcia utrzymane na najwyższym poziomie merytorycznym. Współpracownikami i wykładowcami są pracownicy akademiccy, ludzie sztuki, kultury, pasjonaci danej dziedziny: archeolodzy, antropolodzy, historycy, podróżnicy. Są to wspaniali, młodzi, doświadczeni w pracy z dziećmi, ludzie.
Autor – Sebastian Adamkiewicz
Jak przebiegło porwanie?
Porwanie Króla
Porywacze byli nieprzygotowani i zgubili się w czasie ucieczki, a porwany sam prowadził negocjacje. Pomimo, że mieli do czynienia z człowiekiem w ich mniemaniu zdetronizowanym, nadal nie potrafili poradzić sobie z królewskim majestatem. Kiedy 3 listopada 1771 roku król Stanisław Poniatowski wracał karetą z odwiedzin u Michała Czartoryskiego, przez puste ulice Warszawy, nic nie zapowiadało nadchodzącego dramatu. Wieczór był mglisty, mokry i chłodny, co być może uratowało królowi życie, ponieważ aby nie zmarznąć założył on futro – element stroju, mający odegrać ważną rolę w nadchodzących wypadkach.
Kareta wjeżdżała już prawie na Plac Zamkowy z ulicy Miodowej, kiedy od strony ulic Koziej, Kapitulnej i pomnika Zygmunta pojawili się uzbrojeni jeźdźcy. Nie wiadomo dokładnie ilu ich było, relacje wspominają o 30-40 osobach. Choć sytuacja w kraju była napięta, król nie widział potrzeby zabezpieczania się i poruszał się po mieście jedynie z niewielką świtą, która na widok napastników wzięła nogi za pas. Na placu boju pozostało tylko dwóch najwierniejszych sług, z których jeden poległ, a drugi został ciężko ranny.
W tym czasie król, korzystając z zamieszania, próbował uciekać. Został jednak przytrzymany. Strzał z pistoletu, który osmalił mu twarz oraz uderzenie pałaszem w głowę skutecznie zatrzymały uciekiniera. Liczne ciosy wymierzone szablami skutecznie złagodziło futro. Ciągnięty między końmi szybko przestał protestować. Miał nawet powiedzieć: „nie szarpcież mnie, już ja sam pójdę tam, gdzie chcecie”.
Szybko okazało się, że owo „gdzie” było problematyczne dla samych porywaczy. Wsadziwszy swoją ofiarę na konia popędzili oni w kierunku wałów, niedawno wówczas wybudowanych dla ochrony przed zarazą. Szybko okazało się, że plany dalszego działania nie były jasne. Dowodzący akcją Stanisław Strawiński, Walenty Łukawski i Jan Kuźma kluczyli po mieście, a kolejni porywacze odłączali się od grupy znikając w jesiennym mroku. W tym czasie koń, który niósł króla, złamał nogę i przewrócił się. Jednak i tym razem polski władca wyszedł z tego bez szwanku.
Wieść o napadzie na króla szybko dotarła do zamku. Mnóstwo zbrojnych pojawiających się znikąd, strzelanina, jeden martwy, a drugi ranny członek świty królewskiej – wszystko to pozwoliło sądzić, że sam król również prawdopodobnie już nie żyje. Zaczęto nawet myśleć o bezkrólewiu. Podobno za sprawą Stanisława Lubomirskiego, marszałka wielkiego koronnego, zapieczętowano nawet gabinet króla i należące do niego szafy, a brat Stanisława Augusta Poniatowskiego, Michał, pełniący wówczas rolę sekretarza królewskiego, przystąpił do zabezpieczenia skarbca. Kiedy drugiego dnia rano znaleziono na ulicy zakrwawiony kapelusz króla, część mieszkańców Warszawy była już przekonana o jego śmierci.
Król jednak, pomimo iż poturbowany, nadal utrzymywał się przy życiu. W jednym trzewiku, ranny w głowę, podążał w nieznanym sobie kierunku. Jak szybko się okazało, kierunek ten nie był również znany porywaczom. W niedługim czasie grupa rozpierzchła się, a władca pozostał sam na sam z ostatnim porywaczem Janem Kuźmą na terenie lasku Bielańskiego.
Stanisław August negocjuje swoje uwolnienie
Król przystąpił wówczas do negocjacji. Nie wiadomo dokładnie jaki był ich przebieg, jednak zdołał on przekonać porywacza, że źle postąpił przystępując do zamachu na swojego władcę. Coraz bardziej zakłopotany i zapewne przerażony swoim czynem Kuźma znalazł schronienie dla władcy. Był nim, znajdujący się na Marymoncie dom młynarza. Poproszony o przenocowanie dwóch osób skromny młynarz nawet nie podejrzewał, że gości pod swoim dachem władcę państwa. Podobnie jego córka nie miała pojęcia kim jest nocny gość. Zdjęta jednak litością na widok zmęczonego i rannego człowieka oddała mu własny żakiet i pościel, aby mógł się ogrzać i odpocząć.
Pomimo, że zaraz po porwaniu rozpoczęto w Warszawie poszukiwania króla, nie przyniosły one rezultatu. Dopiero nad ranem u generała Cocceya pojawił się parobek młynarza dzierżąc w ręku wiadomość od króla, któryzdołał przekonać Kuźmę, że sprawę trzeba zakończyć i powinien wrócić do zamku. Wysłano zatem parobka z wiadomością, władca udał się na spoczynek pod skromnym dachem młynarza, a skruszony porywacz stał na warcie.
Po powrocie do zamku król zdał szczegółową relację z nocnych wydarzeń, po czym udał się na spoczynek. Zastrzegł przy tym, że pragnie aby z porywaczami obejść się w możliwie łagodny sposób. Przyszłość pokazała jednak, że nie miał do końca wpływu na wyrok sądu.
Kiedy porwano króla, nikt właściwie nie miał wątpliwości: zrobili to konfederaci. Zawiązany w 1768 roku w miejscowości Bar na Podolu zbrojny związek szlachty miał na celu walkę z dominacją Rosyjską w kraju. A ponieważ król reprezentował opcję prorosyjską, konfederacja barska była wymierzona również w samego władcę. Z tego powodu wieść o jego porwaniu, a może nawet zabiciu, wzbudziła mieszane uczucia wśród mieszkańców Warszawy, z których część sympatyzowała z konfederatami.
Modlitwa konfederatów przed bitwą
W 1770 roku konfederaci ogłosili detronizację Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zatem w ich mniemaniu w momencie porwania nie był on już władcą. Nie wiadomo do końca, jakie były plany wobec porwanego. Prawdopodobnie miał on zostać dostarczony do jednego z obozów konfederackich – być może w Częstochowie. Wiele wskazuje też na to, że porywacze mieli przyzwolenie na zabicie króla, gdyby ten stawiał zdecydowany opór. Wiadomo, że strzelającym w listopadową noc w kierunku Stanisława Augusta był Jan Kuźma. Gdyby strzał był celny, historia mogła potoczyć się inaczej.
Chociaż król postanowił łagodnie obejść się ze spiskowcami, sąd postanowił inaczej. Trzy lata później w sierpniu 1773 roku w Warszawie odbyła się egzekucja Walentego Łukawskiego. W obecności licznie zgromadzonych mieszkańców miasta został on ścięty, a jego ciało poćwiartowane i spalone. Kilka dni później w wyniku szoku spowodowanego egzekucją zmarła jego żona Marianna.
Podobny los miał spotkać Kazimierza Pułaskiego – głównego organizatora porwania, na którego spadła cała odpowiedzialność. Wypierał się on udziału w spisku, jednak na wszelki wypadek nie stanął przed sądem. Zdołał uciec do Turcji, a następnie przez Francję wyjechał do Ameryki, gdzie walczył w armii Jerzego Waszyngtona w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych i do dzisiaj jest jednym z bohaterów narodowych tego państwa.
Sporo szczęścia miał również Jan Kuźma. Zmuszony do asystowania przy egzekucji swoich towarzyszy porwania, sam – za wstawiennictwem króla – został skazany na wieczystą banicję czyli wygnanie z kraju. Osiadł na terenie Włoch w Państwie Kościelnym. Stanisław August nie zapomniał o nim i przesyłał mu stałą pensję. Wygnanie okazało się nie być wiecznym. Po trzecim rozbiorze Polski Kuźma bezpiecznie wrócił w 1804 roku do kraju i zamieszkał w Warszawie. Nie miał okazji spotkać byłego władcy, ponieważ ten nie żył już od sześciu lat.
W dzieje porwania wplątany był jeszcze jeden człowiek, wspominany tylko mimochodem, który przeszedł do historii w momencie swojej śmierci i niewiele wiadomo o jego wcześniejszym życiu. Był nim hajduk Jerzy Henryk Butzau, który, jak pamiętamy, poległ w obronie króla. Wyprawiono mu okazały pogrzeb na koszt bankiera Piotra Teppera, a jego dzieciom nadano szlachectwo wraz z pensją.
Nigdy nie wyjaśniono do końca planów konfederatów wobec króla. Być może chcieli oni po porwaniu ogłosić, że władca przystąpił do konfederacji i opowiedział się przeciwko ingerencji rosyjskiej w sprawy polskie. A może, mając króla w niewoli, chcieli negocjować z Rosjanami ich wycofanie z kraju? Wszystkie te plany wydają się nierealne i raczej naiwne.
Trudno jednak dociec w jaki sposób rozumowali konfederaci, podobnie jak nie do końca została wyjaśniona rola Kazimierza Pułaskiego. Jak pokazał przebieg zdarzeń, mimo że nie uznawali już Stanisława Augusta za władcę, nadal odczuwali wobec niego szacunek, a w krytycznym momencie nie potrafili poradzić sobie z presją, jaką nakładało na nich porwanie najważniejszej osoby w państwie. W ten sposób Jan Kuźma z porywacza stał się przez chwilę królewskim strażnikiem, a następnie stypendystą.
Kazimierz Pułaski na czele konfederatów
Konfederacja upadła, a zaraz po niej nastąpił pierwszy rozbiór Polski w 1772 roku. Ani konfederaci, ani król nie byli w stanie powstrzymać działania trzech sąsiednich mocarstw. A po porwaniu pozostała jedynie pamięć o kilku mało znanych ludziach oraz gotowy scenariusz filmu z gatunku „płaszcza i szpady”.
Dziecięcy Uniwersytet Ciekawej Historii to zajęcia dla uczniów wszystkich klas szkół podstawowych oraz gimnazjalnych z zakresu historii Polski i historii świata.
• Wykłady, warsztaty, gry i symulacje historyczne
• Doskonali wykładowcy
• Mnóstwo rekwizytów
• Interdyscyplinarna tematyka: historia, historia sztuki, geografia polityczna, filozofia, etnografia i inne
Tematyka zajęć obejmuje zagadnienia z historii życia codziennego, stosunków społecznych, obyczajów. Wykładowcy w przystępny i ciekawy sposób opowiadają o złożonych procesach, które wpływały i nadal wpływają na losy świata.
Absolwenci DUCHa lepiej rozumieją teraźniejszość, kojarzą fakty, wyciągają wnioski, analizują, potrafią myśleć krytycznie. Są tolerancyjni i otwarci. Znajomość historii potrafią wykorzystać w wielu dziedzinach życia.
Znakiem rozpoznawczym Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii są zajęcia utrzymane na najwyższym poziomie merytorycznym. Współpracownikami i wykładowcami są pracownicy akademiccy, ludzie sztuki, kultury, pasjonaci danej dziedziny: archeolodzy, antropolodzy, historycy, podróżnicy. Są to wspaniali, młodzi, doświadczeni w pracy z dziećmi, ludzie.